poniedziałek, 4 lutego 2019

Only Red || Spideypool cz. 1

1. Basen jednak nie relaksuje


Był to ostatni dzień szkoły. A w zasadzie przedostatni, bowiem jutro również trzeba było się stawić, jednak na zwykłe zakończenie roku szkolnego. A potem wolne, wakacje, podczas których młodzież spała do późna, a wieczorami chodziła na imprezy ze znajomymi. Jednak nie dla Petera Parkera. Był on zwykłym dzieciakiem, choć od sytuacji z Adrianem, nastolatek jeszcze bardziej poważnie traktował swoją pracę. Był Spider-Man'em, a co za tym idzie, on nigdy nie miał wakacji. Choćby jego zadanie opierało się tylko na zwracaniu staruszkom ich rowerów, musiał je wykonywać dobrze i do końca. Był za to odpowiedzialny, i, choć stało się to na powrót nudne i monotonne, nie mógł zaprzestać. Czuł, że to właśnie wtedy pojawiłoby się prawdziwe śmiertelne zagrożenie.

Ostatnia lekcja zawsze dłużyła się najbardziej, jednak teraz, w obliczu długiego, dwumiesięcznego weekendu, była ona nie do wytrzymania. A zwłaszcza ostatnie piętnaście minut. Uczniowie spoglądali niecierpliwie na zegar zawieszony nad drzwiami sali, a Peter nie był wyjątkiem. Nauczycielka, choć dość młoda, miała bowiem około trzydzieści lat, z natury należała do tych wrednych i nielubianych. W dodatku, o ironio, uczyła matematyki. I jak na złość wszystkim uczniom w klasie, nie zamierzała wypuścić ich ani minuty wcześniej, nawet jeżeli w tym momencie nic już nie robili. Cały materiał został przerobiony, więc nawet nie było co robić, a rozdawanie nastolatkom kart z sudoku miało ich tylko zająć tak, by kobieta miała spokój. Zapewne i ona nie chciała tu być, jednak czego się nie robi dla poczucia satysfakcji z niezadowolonych min młodszych osób.

I wreszcie to się stało. Błogosławiony dzwonek wydzwonił swój ostatni już rytm, zwalniając nastolatków z przykrego obowiązku nudzenia się w klasie. Wszyscy uczniowie gwałtownie poderwali się z ławek i niemal biegiem ruszyli do drzwi. Peter Parker w tym momencie nie różnił się od reszty, sam również pragnął uciec. Jednak on miał zupełnie inne plany na to południe. Skorzystał z wyjścia, które o tej porze było przez nikogo nieużywane. Robił on tak odkąd pamiętał. Brama, choć zamknięta, dla niego nie była przeszkodą w żadnym stopniu. Z łatwością i gracją pająka przeskoczył nad trzymetrowym żelaznym płotem odgradzającym go od wolności, i wreszcie odetchnął, zadowolony.

To południe miało być takie same jak inne. A przynajmniej według Petera. Przez ostatni miesiąc właśnie tak było, żaden dzień nie różnił się od siebie wiele. Jednak tym razem los postanowił dać mu trochę szczęścia. A może nieszczęścia? Kwestia widzenia. Wydarzyło się coś, co miało odgonić u chłopaka nudę, która ostatnio postanowiła zadomowić się prawie na stałe. W zasadzie zdążył nastać już wieczór, a Spider-Man planował wrócić do domu. Nie zdawał już żadnych raportów Happy'emu. Choć pracował on wciąż dla pana Starka, Peter zdał sobie sprawę, że było to bezsensowne. Prawie musiał zginąć, by dojść do tych wniosków. Siedział właśnie na dachu jednego z budynków, obserwując ludzi w dole. W lewej ręce trzymał swoją maskę, zaś w prawej miał kanapkę, którą postanowił przegryźć. W oddali nagle nie tyle zobaczył, co wyczuł wybuch, a dopiero potem mógł obserwować to wydarzenie. Nie minęła minuta, gdy Peter założył maskę z powrotem, zakrywając swoją twarz, a na wpół zjedzoną kanapkę odrzucił. Następnie zeskoczył z dachu, trzymając się sieci. Dość szybko znalazł się na miejscu wydarzenia, wreszcie lądując na ziemi, choć w miejscu, z którego niewiele osób mogło go zauważyć. A to, co zobaczył, zaskoczyło go nawet bardziej, niż informacja, że to ojciec Liz był tajemniczym metalowym ptakiem, który nielegalnie handlował bronią. W dodatku w połowie kosmiczną.

Na środku placu stał mężczyzna, ubrany w coś, co swoim wyglądem aż za bardzo przypominało szlafrok. Wokół niego zaś dosłownie spali ludzie, jednak tylko ci, którzy znaleźli się jakoś około dwa metry od niego. Reszta zaś biegała spanikowana, wyraźnie nie wiedząc dokąd uciec. Nawet gdyby Peter stał w centrum całego zamieszania, oni prawdopodobnie i tak by go nie zauważyli. Zaś co do wybuchu, Spider-Man nie wiedział co go spowodowało, widział jednak, że tylko z jednego okna wydobywał się ogień. Zamach? Zemsta? Jeszcze inne zdarzenie na "z"? Jego myśli jednak szybko się rozpierzchły, bowiem tajemniczy mężczyzna niespodziewanie się odezwał.

- Przekażcie waszemu Spider-Man'owi, że Mnich przybył! - krzyknął do ludzi, którzy jeszcze tam pozostali. Była to wyraźna prowokacja, więc Peter od razu zareagował. Nikt nie mógł tak panoszyć się po jego mieście i siać spustoszenie! Jednak, gdy tylko zrobił pierwszy krok, natychmiast ktoś mu przerwał wypowiedź. Zamiast "Sam możesz mu to powiedzieć", wyszło tylko "Sa", a zdanie zostało stłumione przez rękę, którą ktoś położył na ustach Parkera, odciągając go do tyłu.

Peter musiał przyznać, że naprawdę się przestraszył. Ręka ta zaciągnęła go nie tylko w zacienioną uliczkę, ale również przycisnęła do ściany. Nie miał on jak się ruszyć, choć nie zamierzał nawet nie próbować. Musiał przyjąć wyzwanie, które rzucił mu ten Mnich. No i gdzie nagle podział się jego pajęczy zmysł, który przecież miał go ostrzegać przed takimi rzeczami?!

- Nie bądź idiotą, Spidey. Zajebie cię. - odezwał się głos, którego nie rozpoznał, a wulgarne słowa natychmiast zaatakowały jego uszy. Parker skupił wzrok na twarzy, a w zasadzie masce przeciwnika. Również czerwona, niczym jego. Jednak zero błękitu, a tylko czerń, i, jak można się spodziewać, biała siatka na oczach.

Deadpool. Osoba, o której słyszało wiele, jak nie wszyscy. Wulgarny, brutalny i, niestety, nieśmiertelny. Żadna rana, żadna broń, nic nie było w stanie go powstrzymać. Zawsze osiągał to, co chciał, nieważne jakim kosztem. Bezwzględny i idealny na płatnego zabójcę, jednocześnie najgorszy przeciwnik. Jednak Peter się go nie bał. Nie w tym momencie. Nigdy nie szanował Deadpoola, uważał bowiem, że ten nie miał żadnych wartości. A teraz tylko mu przeszkadzał. Mnich mógł ich wszystkich zabić!

Martwy Basen*, najwyraźniej uznając, że Spider-Man będzie grzeczny, wreszcie wziął rękę z jego ust, które z resztą wciąż były zakryte przez maskę.

- Czy ty zwariowałeś?! On może ich zabić! - w głosie Petera zabrzmiały szczere pretensje i gniew, co sprawiło, że jego głos brzmiał jeszcze bardziej chłopięco niż zazwyczaj.

- Wiem co on może zrobić. Ścigam go od dawna. - odparł ten drugi, wyraźnie rozbawiony. No tak, Deadpool był również socjopatą, a to, że ciągle otaczała go śmierć, najwyraźniej mężczyźnie nie przeszkadzało.

- Przestań przeszkadzać.

Peter już chciał wyminąć Czerwonego, z nadzieją, że to zadziała. Z resztą dość złudną. Nikt chyba nie ustępował tak szybko, zwłaszcza zwykłemu dzieciakowi w super kostiumie, a tak pewnie widział go mężczyzna.

- Przestań pieprzyć i zostaw to dorosłym. Chuja tu zrobisz.

Basen chyba nie miał żadnych ograniczeń, ani w swoim słownictwie, ani w działaniach. Położył on dłoń na klatce piersiowej chłopaka, ponownie przyciskając Spider-Man'a do ściany, jednak on musiał działać. Tak więc bez zastanowienia wystrzelił sieć z dłoni, którą trafił prosto w oczy tego drugiego mężczyzny. Następnie wycelował do góry, uciekając Deadpoolowi, a gdy wylądował na ziemi, zaczął biec w kierunku całego zamieszania. Mnicha już nie było. Ani śladu po nim. Peter zaklął szpetnie, jednak od razu ruszył w kierunku płonącego budynku. Ogień zdążył się rozprzestrzenić na sąsiednie mieszkania, a w środku mogli być ludzie. Parker nie mógł ich przecież zostawić, a z Mnichem i tak nie miałby co zrobić. Przecież nie miał super węchu niczym jakiś Dog-Man.

- Jestem! - krzyknął, gdy tylko wskoczył do zagrożonego budynku. Nie mógł jednak stać w miejscu, bowiem pod nim podłoga niebezpiecznie zaskrzypiała. Szybko więc zrobił kilka kroków do przodu, a podłoże w miejscu, gdzie wcześniej stał, zawaliło się gwałtownie. - Cóż, przynajmniej to nie sufit, jak w tych wszystkich filmach. - skomentował, jak to miał w zwyczaju, ponownie ruszając do przodu. Nastolatek rozglądał się uważnie po płonącym mieszkaniu, jednak nigdzie nie widział ludzi. I nie słyszał, jednak mogli oni zemdleć od nawdychania się tego dymu, który z resztą i Petera dusił, jednak maska odrobinę pomagała.

Spider-Man musiał zrobić oględziny w zasadzie całego budynku, i nie miał wiele czasu. Z mieszkania, w którym rozpoczął się pożar, ostatecznie wyniósł dwie osoby, w sąsiednich zaś nie było nikogo. Na ostatnim piętrze był zamknięty pies, którego również wyniósł, a dwa piętra pod nim pięcioletnie dziecko. Na szczęście przyjechała straż miejska wraz z karetkami. Gdy Parker kończył, mocno już kręciło mu się w głowie i łapał spazmatycznie powietrze, jednak, gdy lekarze dawali mu maskę tlenową, nie podnosił tej własnej maski. Nie mógł sobie pozwolić na to, by ktoś, ktokolwiek, go rozpoznał, a dzięki pewnego radioaktywnemu pająkowi, czynnik regenerujący działał u niego dość dobrze. Jednak nawet po tym, gdy uratował kogo tylko się dało i siedząc w wejściu do tej ohydnej karetki, nie miał on spokoju. Niemal od razu, jak na zawołanie, przed nim wstawił się Deadpool.

- Niezła robota młody. Ja bym zrobił to trochę inaczej, więcej rozpierdalania, śmierci i oczywiście komentowania. Ale masz, kurwa, farta - powiedział do niego wesoło, tak jakby komentował mecz w telewizji. - Ale powiem ci coś. Nie mieszaj się w to, dzieciaku. Nieważne jak zajebiste są te twoje sztuczki, choć przyznam, że ta sieć wkurwiała, pakując się w to, zginiesz. - dodał jeszcze, nie brzmiąc w najmniejszym stopniu pocieszająco. Jednak Peter nie zamierzał ani rezygnować, ani się poddać.

- To moje miasto, Deadpool - odezwał się, wstając, by wydać się trochę poważniejszym. - To ja tu decyduję w co będę się mieszał. Dam sobie radę, za to ty się nie wtrącaj do mojej roboty. - to powiedziawszy, Spider-Man zarzucił sieć, ulatniając się czym prędzej od tego chorego gościa.

Powrót do domu nie zajął mu dużo czasu, i choć ciocia May już o wszystkim wiedziała, Peter wszedł tradycyjnie przez okno. We własnym pokoju z westchnieniem położył się na podłodze i zapragnął już nigdy z niej nie wstawać. Jego kostium był cały osmalony, tak jak i on sam, więc przydałby mu się prysznic, jednak musiał najpierw do kogoś zadzwonić.

- Hej, Ned, potrzebna mi twoja pomoc. - powiedział, gdy po trzech sygnałach w telefonie odezwał się głos jego przyjaciela.

- Mam do ciebie przyjechać?

- Przydałoby się. - Parker rozłączył się, dopiero wtedy ruszając do łazienki. Szybki, orzeźwiający prysznic, a chłopak czuł się jak nowo narodzony.

Ned zjawił się tak szybko, jak tylko mógł, czyli musiało minąć pół godziny czekania i nudzenia się. W zasadzie, nastolatek za ten czas grał w grę komputerową, komentując wszystko pod nosem.

- Co się stało? - zapytał jego przyjaciel, gdy tylko wparował do jego pokoju, lekko zadyszany.

- Potrzebuję, byś mi kogoś znalazł. Nazywa sam siebie Mnichem, ale nie wiem kto to. Na pewno jest niebezpieczny. - poinformował on, zwalniając przy tym miejsce przed jego komputerem. Ned znał się o wiele lepiej od Petera na tym wszystkim, choć oboje posiadali miano szkolnych nerdów i kujonów. Choć Spider-Man nienawidził tego typu określeń, nie mógł się nie zgodzić. Lubił się uczyć, zawsze miał wszystkie książki i odrobione lekcje, i choć zdarzało mu się spóźnić, i to nawet często, rzadko przegapiał zajęcia. Nie wagarował, jeżeli nie był do tego zmuszony.

W zasadzie, Peter był taki zawsze. Jednak kiedyś był zwykłym chłopakiem, bez żadnych mocy, jeden z gorszych na wuefie, aczkolwiek wciąż kujon. Aż do pewnego wydarzenia, gdy nastolatka ugryzł radioaktywny pająk. Od tamtego czasu nabrał mocy, a jego życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Na początku chłopakowi trudno było to wszystko znieść. Lepił się, w dosłownym tego słowa znaczeniu, niemal do wszystkiego. I musiało minąć trochę czasu, nim Peter zorientował się, jakie posiadał moce, a jeszcze więcej, by nad wszystkim zapanować. Uznał za niesprawiedliwe fakt, iż on potrafi o wiele więcej, zaś inni nawet o tym nie śnili, dlatego postanowił wykorzystać to w taki sposób, by nie tylko on był zadowolony. Zaczął pomagać ludziom. Nazwał siebie Spider-Man, choć wymyślenie nazwy nie zajęło mu jakoś mało czasu, i kilka dni po prostu był bezimiennym bohaterem. Później zwrócił się do niego sam Tony Stark - Iron Man. Potrzebował go, a przynajmniej tak się Peterowi wydawało. Okazało się jednak, że sam Parker był bezużyteczny, a mężczyzna chciał tylko Spider-Man'a. Musiał on dużo przejść, by stać się tym, kim był teraz. Upadek. Bycie zwykłym chłopakiem, znowu. Jednak nie umiał po prostu siedzieć bezczynnie i gapić się, jak inni niszczą jego dzielnicę, a wszystkie wydarzenia tylko go wzmocniły. Fizycznie, ale i psychicznie. Zdał on sobie sprawę, że nie może należeć do Avengers. Tak naprawdę nigdy nie był jednym z nich. Odmówił więc Starkowi, choć kiedyś to było marzeniem Petera. Wolał być zwykłym Spider-Man'em z sąsiedztwa, niż małym pajączkiem wśród innych. W ten sposób wciąż mógł być sobą.

- Nie ma tego wiele - przemyślenia Petera przerwał w końcu głos Neda, który odwrócił się na krześle w stronę chłopaka. - Są trzy artykuły o tym Mnichu. Reszta to jakieś definicje, mapy i jeden zwiastun filmu z dwunastego roku. Usunięty, tak swoją drogą.

- Wiadomo skąd wziął on swój pseudonim?

- Nie. Równie dobrze mógł od tych całych mnichów, co od jakiejś góry. Która leży... - tutaj jego przyjaciel zerknął w stronę komputera. - w Polsce.

- A te artykuły?

Ned jednak nie odpowiedział na to pytanie. Odsunął się tylko z krzesłem od urządzenia, by Peter mógł sam wszystko przeczytać. I tak też zrobił. Pierwszy był o tym, jak Mnich zaatakował Bronx. Tam pojawił się po raz pierwszy, ostrzegając wszystkich przed sobą. Zabił dość sporą liczbę osób, a następnie przepadł. Artykuł był sprzed roku.

- A więc nie jest on żadnym nowym złoczyńcą. - mruknął pod nosem, kierując te słowa tylko i wyłącznie do siebie.

Kolejny zaś mówił o ataku na Manhattan. Mnich się przemieszczał, jakby nie mógł usiedzieć w miejscu. W tym wspomniano o Mścicielach, którzy jakimś cudem nie chcieli pomóc w tej sprawie. Artykuł informował, co nie powinno dziwić Parkera, a jednak, że Deadpool postanowił zająć się tą sprawą zamiast Avengerów. Nikt mu za to nie płacił, choć przecież Basen był zwykłym najemnikiem. Czyżby ruszyło go sumienie?

Następny, trzeci i ostatni, mówił o napaści na Brooklyn. Był sprzed tygodnia, a więc nie tak dawno. Jednak każdy z tych artykułów opisywał nie taką napaść jak dzisiejszą. Za każdym razem Mnich miał wsparcie, atakował ludzi, i kpił sobie z bohaterów. Jego ludzie zawsze nosili maski, zaś on sam nie zasłaniał twarzy. Z artykułów tych nie dało się wywnioskować wiele, jednak miały jeszcze jedną cechę, co Peter już zauważył. Mnich usypiał ludzi, którzy przez niego zapadali w śpiączkę. Niektórzy się nawet nie budzili.

- Ned, wyszukaj mi coś jeszcze. Coś, co muszę koniecznie wiedzieć na temat Deadpoola...


*Dead Pool oznacza dosłownie Pula Śmierci, jednak pool to w języku angielskim również basen, zaś dead oznacza także martwy. Tak więc Deadpool może być Pulą śmierci i Martwym basenem.

Only Red || Spideypool opis

Adrian Toomes trafił do więzienia. Wydawać by się mogło, że Peter teraz nie będzie miał nic lepszego do roboty, jak powrót do patrolowania ulic miasta Queens. W zasadzie, chłopak mógłby się założyć o milion dolarów, których nawet nie posiadał, że teraz będzie się nudził, a nic ciekawego go nie spotka. Jednak myli się, co uświadamia sobie dość szybko. W mieście pojawia się złoczyńca, nazywający samego siebie Mnichem. A za nim podąża sam Deadpool, który twierdzi, że chce go pokonać. Naprzykrza się Peterowi, który mu nie ufa, jednak ich znajomość się pogłębia, gdy postanawiają ze sobą współpracować, by pokonać Mnicha. Ale sprawa okazuje się nie być wcale taka prosta...


Jest to sam opis mojego opowiadania. Niestety, blogger zdecydował, iż pierwszy rozdział i opis w jednym poście to zły pomysł, prawdopodobnie przez długość. W takim razie zostałam niestety zmuszona zrobić małe wprowadzenie. Fan fiction mieści się w universum Marvela, tak więc zapraszam wszystkich miłośników. Jak nazwa wskazuje, będzie to Spideypool, czyli ship Petera Parkera, naszego małego pajączka, z najemnikiem Wadem Wilsonem, zwanym inaczej Deadpool. Opowiadanie jednak nie będzie opierać się na samym shipie, który raczej zostanie takim dodatkiem. Zapraszam więc do czytania. 

niedziela, 27 stycznia 2019

Resocjalizacja w Polsce

Resocjalizacja według Słownika Języka Polskiego to:
przywrócenie do działania w społeczeństwie osób niedostosowanych lub takich, które utraciły kontakt ze społeczeństwem, np. więźniów.
Definicja ta jasno mówi o pomaganiu jednostkom, które w jakiś sposób nie są gotowe do życia w społeczeństwie. I właśnie tego od państwa oczekujemy. Jeżeli przestępca idzie do więzienia, liczymy na to, iż wróci lepszy. Jednak jak jest naprawdę? Jak wygląda taki pobyt w Polskim więzieniu? Czy człowiek ma tam szansę na jakąkolwiek resocjalizację? Zdawać by się mogło, że nasz kraj robi na przekór wszystkim. Może chce się wyróżnić? Niestety, szkoda, że wyróżnia się w ten gorszy sposób.

Pierwszy dzień zawsze jest najgorszy. Trzeba przyzwyczaić się do nowego środowiska, miejsca, atmosfery, do wszystkich tych zasad. Z czasem powinno zrobić się lepiej, zawsze również pojawia się nadzieja na koniec tego horroru. Jednak czasami w takich miejscach nawet nadzieja nie pomaga, bowiem i ona z czasem znika.
I tutaj ten pierwszy dzień jest ciężki. Po wprowadzeniu do zakładu karnego przez strażników, więźnia czekają standardowe procedury. Najpierw niezbędne badania lekarskie, w których mierzy się ciśnienie, czy bada krew. Następnie więziony musi się rozebrać, a następne badanie nie należy do najprzyjemniejszych. Całkiem nagi musi kucnąć, by jego pośladki się spięły i rozszerzyły. W końcu nie może on niczego wnieść, nawet przez odbyt. Następnie szybki prysznic specjalnym środkiem i zimną wodą, a później golenie całkiem na łyso, w razie posiadania wszy. Więziony w następnej kolejności dostaje ubrania o danym kolorze. Mężczyzna, na którego podstawie to piszę, posiada strój zielony, kolor ten jest ciemny, wręcz brudny, zdecydowanie nie jest wesoły. Później dostaje asortyment, jakim jest ręcznik, najniższej jakości maszynka do golenia, którą ogolić się nie da, szare mydło w kostce, szczoteczka do zębów oraz mała tubka pasty do zębów. Jeżeli więzień chciałby mieć szampon czy lepszej jakości pastę, musi sam ją sobie kupić w kantynie.
W następnej kolejności więzień jest przydzielany do celi. Jest ich kilka rodzajów. Cela przejściowa, do której delikwent trafia na samym początku, gdzie czeka na stały przydział, cela dla niepalących, dla palących, dla osadzonych i docelowa. W docelowej celi jest się na dłużej, można ją nazwać stałą, chociaż więzień zapewne jeszcze nie raz się przeniesie.
Mogłoby się wydawać, że znajomi z celi nie będą uprzejmi. Już na początku pokażą nowej osobie, kto tu "rządzi". Jednak prawda jest zupełnie inna. Współwięźniowie zazwyczaj sobie pomagają, jednak nie bez powodu. W więzieniu panuje zasada "jeżeli ja pomogę tobie teraz, ty pomożesz mi później", a w takim miejscu zawsze warto mieć sojuszników. Jeżeli będziesz sam, nie wytrzymasz całej kary.
Codzienna rutyna wygląda tak: pobudka o szóstej rano, o siódmej śniadanie, trzynasta trzydzieści obiad, kolacja o szesnastej czy siedemnastej trzydzieści. O dwudziestej gaszą światła, a tobie nie zostaje nic innego do roboty, jak pójść spać. A nawet nie masz wyjścia. Cele są zawsze czteroosobowe, a w małym pomieszczeniu znajdują się dwa łóżka piętrowe. Można powiedzieć, iż panuje tam dobry klimat na integrację i zdobywanie nowych przyjaźni - ciasnota temu sprzyja. Oczywiście, jeżeli zostałeś zamknięty za niepłacenie alimentów, nie zostaniesz przydzielony do celi z mordercą czy gwałcicielem, a twoi współlokatorzy zostali osadzeni za małe przewinienia, jak na przykład kradzież.
Więźnie codziennie wychodzą na spacernik, na którym mają godzinę czasu. Choć krajobraz stamtąd nie należy do najprzyjemniejszych, oderwanie się od więziennych ścian jest ulgą, jak również odetchnięcie świeżym powietrzem. Sześćdziesiąt minut to jednak mało czasu, dlatego więc resocjalizowani starają się tym nacieszyć jak najbardziej.
W samej placówce nie ma żadnych dodatkowych zajęć, na które więźnie mogliby uczęszczać. Nic nie pozwala im w jakiś sposób zapomnieć, nic nie umila dnia. Żadnych integracji czy spotkań z psychologiem, a jedynie organizowane co niedzielę meetingi alkoholowe. Tak zwane małe kółko AA, na które może przyjść każdy, by opowiedzieć o swoich przeżyciach, o małych demonach, przez które stali się oni alkoholikami.
W więzieniu jest również biblioteka. Można pomyśleć, że to mały promyczek wśród całego nieszczęścia, jednak to niestety nie jest prawda. Uboga w książki, posiada same gazety oraz dość nudne wydania. Nie zachęcają one do czytania, a żaden z więzionych nie ma przez to nawet ochoty się kształcić. Wyjść z więzienia mądrzejszym jest trudne, tym bardziej, że podanie zamkniętemu książki jest niemożliwe, i nawet rodzina nie może tego zrobić.
Detoks można uznać za wakacje. Choć okna są pozamykane i nie posiadają żadnych klamek, choć osoba uzależniona nie może wyjść na dwór przez dwa tygodnie, codziennie dostaje odpowiednie leki. Dietę dostosowuje się do danego osobnika, jeżeli jest to konieczne. Osoba zamknięta mogła nawet cały dzień oglądać telewizor, grać w karty z nowo poznanymi ludźmi, a czas był do godziny dwudziestej drugiej. W miejscowości Toszek znajduje się jedna placówka. Na drugim piętrze zamieszczony jest zamknięty oddział psychiatryczny, na trzecim zaś oddział detoksykujący. Naprawdę miłe pielęgniarki, odpowiednia ilość zaufania, żarty, i choć cały czas w pobliżu znajduje się odpowiednia służba, człowiek nie czuje się tam jak w więzieniu, a jak na darmowym urlopie. Widzenia, choć powinny odbywać się na sali, w której znajduje się telewizor, są dość swobodne, a rozmowa z uzależnionym może być nawet prywatna, bowiem przejście do jego pokoju jest możliwe.
O leki w całej placówce więziennej trudno. Mój informator od początku pobytu prosi się o tabletki na nadciśnienie, które jest potwierdzone od lekarza. Jedyna odpowiedź, jaką uzyskał, to "nie ty jeden prosiłeś". A jest wiele innych dolegliwości, które równie dobrze mogą się skończyć śmiercią bez leków.
W więzieniu, choć wszyscy tak zapewne myślą, nie ma nawet telewizora, a jedynie radio. Wiadomości ze świata rzeczywistego dochodzą do zamkniętych w ograniczeniu, i można jedynie o nich słuchać. Jeżeli chodzi o odwiedziny, wszystko również wygląda zupełnie inaczej.
Gdy idziesz na taką wizytę, jako pierwsza czeka na ciebie papierkowa robota. Musisz napisać kartkę do kogo idziesz oraz kim jesteś. Imię, nazwisko, pokrewieństwo, imię ojca osadzonego, jak za dawnych czasów u wikingów, gdy właśnie ojciec był najważniejszy, przez występowały nazwiska takie jak Laufeyson, Odinson, Skallagrimson, Tryggvason od imienia ojca. Następnie przychodzi strażnik, który kolejno etapami wpuszcza na widzenie po dziesięć osób. Jednak nie wchodzisz od razu. Czasami na taką wizytę trzeba czekać godzinę, czasami półtorej. W weekendy jest najgorzej. Przychodząc na ósmą rano, możesz wejść dopiero o dwunastej. Są to dwa dni wolnego i ludzie wtedy często mają dopiero czas, by przyjść na odwiedziny. W tygodniu jak i w weekendy czas, w którym można przychodzić na widzenia jest od ósmej rano do trzynastej. Widzenia odbywają się w pierwszą niedzielę miesiąca oraz co poniedziałek. Można również uzyskać dwa dodatkowe dni na dziecko.
Gdy w końcu po długim czasie przychodzi twoja kolej, odbywa się pełna procedura. Strażnicy sprawdzają wszystkie twoje rzeczy, które następnie trzeba włożyć do szafki. Kluczyk do niej dostajesz ty. Następnie trzeba przejść przez bramki, po czym służbista cię przeszukuje, dotykając dosłownie wszędzie. Później idziesz na salę widzeń, na którą nie możesz niczego wnieść. Nawet telefon zostaje w szafce. Osadzony już czeka w pomieszczeniu. Samo widzenie trwa dosłownie godzinę, ani minuty więcej. Pokój jest dość duży, a każdy stolik stoi obok drugiego stolika. Panuje tam ciasnota, jednak nikt nie przysłuchuje się rozmowom ludzi obok, ponieważ każdy jest zaabsorbowany sobą nawzajem. Stoliki są drewniane, o metalowych nóżkach, krzesła zaś piekielnie niewygodne. W pomieszczeniu są okna, jednak każde z nich zakratowane, zaś drzwi metalowe, bez klamki, jedynie z dziurką na kluczyk, który posiada strażnik więzienny. W pomieszczeniu jest tylko jeden służbista, który chodzi między odwiedzającymi i zamkniętymi, drugi zaś obserwuje wszystko z monitoringu w zamkniętym pomieszczeniu..
Wejść mają prawo tylko osoby z listy, oraz dzieci osadzonego z legitymacją szkolną oraz dowodem. Jeżeli dziecko nie jest jeszcze pełnoletnie, i tutaj trzeba podkreślić to słowo, bowiem osiemnaście lat, a pełność to dwie różne rzeczy, musi towarzyszyć mu osoba dorosła. Jeżeli zaś to dziecko już osiągnęło wiek pełnoletni, również musi być zapisane na liście, inaczej nie ma prawa wejść.
Po każdym takim widzeniu osadzony jest badany. Ponownie musi się rozebrać, tak jak pierwszego dnia, jego ubrania są sprawdzane, i on sam również. Badanie odbywa się w czarnych rękawiczkach, ze szczególnym uwzględnieniem odbytu. Więzień nie może niczego wnieść, a strażnicy muszą wiedzieć, czy odwiedzający przypadkiem czegoś mu nie dali.
Odwiedzający ma zawsze prawo pójść do kantyna i tam kupić coś dla siebie, albo dla więźnia. Każdy osadzony ma swoje konto w takim kantynie, które może doładować ktokolwiek, jeżeli zna wszystkie dane więźnia. W takim sklepiku jest duży asortyment. Można tam kupić papierosy, Coca colę, zupki chińskie czy gorące kubki, różnego rodzaju słodycze, jak ciastka, czekoladę czy chałwę, kawę czy herbatę. Ceny jednak są tam bardzo wygórowane, a zysk, jaki dzięki temu osiąga więzienie, jest większy niż przeciętny sklepik szkolny, czy ten osiedlowy.
Same papierosy w więzieniu są dozwolone. Podejrzewam, że bez nich człowiek by tam nie wytrzymał. Każdy więzień narażony jest na ciągły stres, a przez strażników są oni lekceważeni i traktowani gorzej niż zwierzęta.
Żeby osadzony mógł wykonać telefon, ktoś z zewnątrz musi mu kupić kartę "papuga" czy "telegrosik". I tutaj cena jest bardzo wygórowana. Jeżeli chodzi o czas rozmowy, prócz środków na tejże karcie, nikt nie ma miesięcznego ograniczenia czasu. Jedna rozmowa może trwać od czterech do sześciu minut, a wszystko to zależy od strażnika. Niektórzy traktują więźniów gorzej, inni lepiej, niektórzy wciąż pamiętają, że to również są ludzie, inni zdaje się, że zapomnieli już dawno.
W więzieniu serwowane jest niedobre i byle jakie jedzenie, a osadzeni już dawno zapomnieli czym jest zupa, bowiem tam nie podają ich w ogóle. Jeżeli ktoś oglądał serial Orange Is The New Black, to może sobie wyobrazić, iż potrawy Rudej są naprawdę niczym ambrozja dla polskich więźniów.
Na normalne ubrania potrzebny jest talon. Wysyła się taki żonie, a ona ma prawo podać osadzonemu tylko i wyłącznie zwykłą podkoszulkę na ramiączkach, bieliznę i klapki. Wszystkie ubrania są wcześniej prześwietlane i sprawdzane, nim więzień je dostanie. Procedura ta nie trwa długo, jest bowiem dość szybka i łatwa, jednak jak wcześniej wspomniałam, więźniów w Polsce traktuje się jak zwierzęta i w ogóle o nich się nie dba. Ubrania takie zawsze osadzony dostaje po kilku dniach. Mój informator, z którym rozmawiałam, mówił wprost:
Żona przyniosła mi wszystkie niezbędne rzeczy w zeszły poniedziałek, gdy była na widzeniu u mnie. Mimo to, wszystkie ubrania dostałem dopiero w środę, dodatkowo wszyscy zachowywali się tak, jakby okazywali mi łaskę.
Więźnie mają również prawo nosić zwykłe ubrania, coś, co nie jest zielone. Zwykłe spodnie, dżinsowe czy dresowe, jakaś bluza, koszula, coś wygodniejszego. Na to również potrzebny jest talon. Talon ten musi jednak zostać podbity specjalną pieczątką, by dopiero został wysłany do żony. Ten sam informator czeka już na podbicie od miesiąca, i na razie nie zapowiada się, by wkrótce miał pieczątkę dostać. I w tym przypadku strażnicy w ogóle nie dbają o więźniów, jakby ich potrzeby były nic nieznaczące.
W więzieniu oczywiście nie ma żadnej wanny. Zbyt duże zużycie wody, plus pojawia się niebezpieczeństwo popełnienia samobójstwa. Są za to prysznice, jednak one odbywają się dwa razy w tygodniu, jakby i kąpiel była luksusem. Niestety, osadzeni są zmuszeni brać prysznic pod lodowatą wodą, zaś ta ciepła, która jest zdecydowanie przyjemniejsza, występuje raz na dwa tygodnie. Podczas jednej kąpieli prysznic bierze dziesięciu mężczyzn na raz, tak więc nikt nie ma tam żadnej prywatności.
Według prawa polskiego, jeżeli kara pozbawienia wolności jest do roku, więzień ma prawo ubiegać się o bransoletę. Wtedy osadzony staje się więźniem własnego domu, jednak ma czas na wyjścia. W tygodniu ma wolne od domu w czasie pracy, a na dotarcie do niej i powrót ma tylko pół godziny. W weekend zaś ma dwie godziny wolnego rano i dwie po południu, wtedy właśnie może wychodzić na dwór. Zgoda na taką bransoletę daje nadzieję na przyszłość, tak samo jak wolność, jednak strażnicy skutecznie tą nadzieję potrafią stłamsić.
U osadzonych myśli samobójcze stają się normą. W takich warunkach to z resztą nie jest dziwne. W więzieniu bowiem tylko śmierć staje się wesoła. Jednak wszyscy więźnie stają się dla siebie jak rodzina, każdy o każdego dba, każdy każdego pilnuje. Nikt nie chce dopuścić do śmierci drugiego. To chyba jedyna wesoła rzecz w całej tej placówce to właśnie współwięźnie, którzy jako jedyni potrafią cię zrozumieć, ponieważ sami to przeżywają.
W Polsce jest bardzo słaba szansa na resocjalizację. Sposoby, w jakie chcą osiągnąć ten efekt, zdecydowanie nie są dobre. Warunki, jakie panują w więzieniu, nie dają żadnej nadziei na przyszłość, wiele razy zdarzyło się więc, że po wyjściu z takiego ośrodka karany się załamywał. Wciąż samobójstwo pozostawało jedną z najlepszych opcji. W więzieniu są okropne warunki, a samymi osadzonymi nikt się nie interesuje. Ważne, by odbyć swoją karę, a jakie tym osiągną efekty, już się nie liczy. Nieludzkie traktowanie, na które każdy się zgadza. A przecież więźniowie wciąż są ludźmi, tylko pogubili się w życiu. Nasz kraj, zamiast wskazać odpowiedni kierunek, tylko odwraca głowę i spycha nas ze ścieżki prosto w gęsty las. A czasem jedynym wyjściem z niego jest śmierć.





niedziela, 6 stycznia 2019

Dopalacze – narkotyki czy coś innego?

Dopalacze – potoczna nazwa różnego rodzaju produktów zawierających substancje psychoaktywne, które nie znajdują się na liście środków kontrolowanych przez ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii. Spożycie ich ma na celu wywołanie w organizmie jak najwierniejszego efektu narkotycznego substancji zdelegalizowanych.”Jest to definicja prosto ze strony Wikipedia.org. Niewiele jednak można z niej wyciągnąć, brzmi wręcz, jakby dopalacze były niczym innym jak odłamem narkotyków. Jednak prawda jest taka, że choć o dopalaczach mówi się zdecydowanie mniej, są one bardziej jak „ulepszone” narkotyki, a jednocześnie stanowią coś zupełnie innego.

Narkotyków jest mnóstwo, a każdy inny rodzaj działa inaczej. Zależne jest to jednak nie tylko od danej substancji, ale również od odporności delikwenta, który dopuścił się do wzięcia takowych substancji. Przy zatruciu substancją psychoaktywną, lekarz ma utrudnione zadanie. W końcu nigdy nie wiadomo co konkretnie pacjent zażył. Jednakże można do tego dojść, począwszy od wypytania delikwenta, jeżeli jeszcze jest w stanie odpowiadać, a skończywszy na badaniach. Niestety, nie zawsze jest na to czas, zabawa zaś kończy się czymś nieprzyjemnym - trwałe uszkodzenia zdrowia, a chodzi tu zarówno o ciało, jak i psychikę, bądź nawet śmierć. Sama znam osobę, której w tym momencie został miesiąc życia, tylko i wyłącznie dlatego, że zażywała różnorakie substancje psychoaktywne. Gdybym zaś miała liczyć wśród moich rówieśników... niestety, zabrakło by mi palców u rąk, by wiedzieć, ile dokładnie z tych bliższych mi już jest uzależnionych.




Głównym tematem jednak nie są narkotyki,a pytanie brzmi: dlaczego ludzie trują się czymś gorszym, niż to, co opisałam wyżej? Te substancje wystarczająco niszczą organizm, jednak dla człowieka nie jest to żadna groźba. Bez problemu on sięga po coraz to nowsze substancje, które już narkotykami nie są. Po dopalacze. Zastanawia się chociaż nad konsekwencjami? Pewnie nie, a jak już, zaczyna, gdy i tak jest za późno.

Co się kryje w dopalaczach?

Cóż, możemy je podzielić na trzy różne grupy. Pierwszą z nich spala się niczym tytoń bądź w postaci tak zwanego kadzidełka. Są to substancje pochodzące głównie z roślin, a efekty można porównać do działania marihuany czy opium, często nawet dopalacze są mieszane z tymi wcześniej wspomnianymi narkotykami. Kolega da ci zapalić marihuany? Skąd ta pewność, iż ten towar jest tak "bezpieczny", jak mówi?

Drugi rodzaj ma postać tabletek czy proszków. W głównej mierze są one pochodzenia syntetycznego, mieszanka różnych środków psychoaktywnych, różnego rodzaju stymulantów, dysocjantów, halucynogenów. Mają za zadanie poprawić nastrój i ułatwić znoszenie wysiłku fizycznego, jednak i tutaj ostateczny efekt zależy od odporności naszego buntownika. 

Trzecia kategoria to środki zawierające tylko jedną substancję, która nie została jeszcze zakazana. W formie znaczków do lizania czy pigułek. Przyznam szczerze, że sama nie spotkałam się jeszcze z narkotykami czy dopalaczami, które można lizać, a jednak coś takiego istnieje. 


Jest już lista, zawierające substancje, z których pochodzą dopalacze, więc zapewne zapytacie, dlaczego są one gorsze od narkotyków? W końcu, skoro znamy ich skład, uratowanie pacjenta w stanie krytycznym powinno być łatwiejsze. Otóż nie. Lista ta musi być co jakiś czas aktualizowana, bowiem nigdy do końca nie wiadomo, co się w tych dopalaczach znajduje. Dodaje się do nich coraz to nowsze środki, chemikalia i związki chemiczne, nie patrząc, jaki mają one wpływ na nasze życie. Znane są nam takie środki jak BZP, Fenyloetyloaminy czy GHB, z czego ta pierwsza\ jest stosowana w weterynarii do zwalczania pasożytów, zaś tę ostatnią substancje możemy znaleźć w pigułce gwałtu. Można więc powiedzieć, że nastolatki, ale i nie tylko, świadomie zażywają takowe tabletki, choć każdy z nas był niejednokrotnie ostrzegany przed ich działaniem. "Nigdy nie zostawiaj drinka w barze choćby na chwilę". Dlaczego do tego się stosujemy, a jednocześnie i tak stosujemy dopalacze o bardzo przybliżonym działaniu?


ghb - pigułka gwałtu

W dopalaczach można znaleźć również mefedron. Do tej pory byłam przekonana, że to zwykły narkotyk, bowiem wiele razy słyszałam o nim od moich znajomych. Jego działanie jest podobne do anfetaminy. Substancja ta w najgorszym wypadku doprowadza do wylewu, co oznacza śmierć, jednak, jeżeli wystąpią u ciebie szczękościsk, skoki temperatury ciała, czy kłopoty z pamięcią po zażyciu jakichś narkotyków, możesz zacząć się zastanawiać, co konkretnie wziąłeś.

Jednak znajdziemy tam również nieco bardziej znane nam substancje. Muchomor czerwony jest dość popularny, jeżeli chodzi o dopalacze, a jego działanie może doprowadzić nawet do śpiączki. Ołów, czyli toksyczny metal ciężki wykorzystywany do wyrobu baterii, kabli czy farb, potrafi doprowadzić do uszkodzenia mózgu. Znajdziemy tam nawet rtęć, czyli silnie toksyczny pierwiastek, który znajdziemy w  świetlówkach czy barometrach. 



Należy pamiętać, że producenci dopalaczy ukierunkowani są na zysk finansowy, nie zwracają więc uwagi na negatywne działanie i tragiczne skutki. Można więc powiedzieć, że to oni bezpośrednio winni są śmierci delikwenta, zażywajacego ich produkt, ale równie dobrze nazywając to samobójstwem, niewiele się pomylimy. W końcu każdy z nas jest świadomy czym może się to skończyć, gdy sięgamy po różnorakie substancje. Nawet jednorazowe zażycie dopalaczy może doprowadzić do różnorakich powikłań, takich problemy zdrowotne czy nawet śmierć. 

Najczęściej uzależniona od dopalaczy jest młodzież i dorośli do trzydziestego roku życia. Rozpoznanie, czy nasze dziecko zażywa dopalacze, jest trudne. Często objawy można pomylić z innym problemem. Do najbardziej charakterystycznych sygnałów należą czerwone i przekrwione oczy, wysuszone śluzówki, chroniczny katar, krwawienie z nosa, nieadekwatne spanie do aktywności życiowej i wycofanie się z kontaktów towarzyskich. To ostatnie jednak może występować na przemian z większą potrzebą spotykania się ze znajomymi, którzy przecież sami mogą takie dopalacze zażywać. Takie objawy posiadają również osoby chore na cukrzycę, więc tak czy siak, warto chorego zbadać.W laboratoriach bada się krew, jednak nawet w aptekach możemy znaleźć odpowiednie testy, w których pobiera się ślinę bądź mocz. Dają one możliwość wykrycia dopalaczy nawet po siedemdziesięciu dwóch godzinach od ich zażycia. Czasem jednak warto być czujnym aż za bardzo, niż reagować za późno.


Podobny obraz

Zdobycie narkotyków czy dopalaczy wcale nie jest takie trudne. W każdym mieście aż się od nich roi, a co gorsza, jest ich coraz więcej. Wiele razy słyszałam pytania w stylu "skąd oni to wszystko biorą?" czy "skąd znają dilerów", a stwierdzenia typu "ja bym nie wiedziała, skąd mogę to załatwić" są dla mnie po prostu śmieszne. To tak jak zwykły nastolatek, który nie osiągnął jeszcze wieku pełnoletniego, a zna sklep, w którym sprzedadzą mu alkohol. Wystarczy chcieć, a na pewno się znajdzie. Osobiście znam cztery osoby, których jestem pewna, że gdybym chciała, mogliby mi załatwić jakiekolwiek narkotyki. Od marihuany po dopalacze, wystarczy mieć na to fundusze. Jednak ja się nie lubuję w substancjach narkotycznych, więc pomyślmy, ile takich osób zna osoba uzależniona. W tych czasach zdobycie jakiejkolwiek substancji psychoaktywnej jest proste jak kupno chleba w sklepie - musisz tylko wiedzieć jaki rodzaj chcesz. Na tym rynku zdecydowanie można łatwo, szybko, i przede wszystkim dużo zarobić, jednak większość dilerów samemu jest uzależnionych, dla nich więc zysk jest marny. Jednak złapanie takiego dilera wcale nie jest łatwe. Nawet jeżeli dwóch znajomych pisze do siebie wiadomości przez Internet, posługują się oni slangiem, który dla policji jest nieznany. Na narkotyki mówi się choćby farba, a pytając się o kolor, pytamy o rodzaj. Biała to amfetamina czy kokaina, zielona zaś - marihuana. Pisząc do kolegi, czy ma do sprzedania adidasy, mówimy o kokainie, zaś gdy pytamy o spotkanie z Andrzejem, w rzeczywistości pytamy o amfetaminę. Słownik ten jest długi, a czasami naprawdę trudno się zorientować o czym mowa. A więc czy walka z dilerami jest przysłowiową walką z wiatrakami? Niekoniecznie. Wystarczy mieć odpowiednie dojścia. Policja bowiem również potrafi sobie z tym radzić.

Najmłodszy diler w historii miał osiem lat. Najczęściej właśnie sprzedażą takowych produktów zajmują się dzieci, które nie wiedzą co robią, pochodzą z rodzin gorzej postawionych, czy są do tego zmuszane. Wpisując jednak w wyszukiwarkę Google "dilerzy dopalaczy", nie wyskoczy żaden artykuł jak go złapać, a same wiadomości, w których mowa o dawno już złapanych dilerach. Powody zaś, przez które ludzie sięgają po narkotyki czy dopalacze są różne. Wpływ innych, własne problemy, czy może jeszcze coś innego? Niestety, większość osób jest świadomych z konsekwencji zażywania takich substancji, a mimo to, nic ich od tego nie powstrzymuje. A czasami, niestety, jest za późno, by już je odstawić, bowiem efekty wywołane w organizmie nie znikną szybko. Zastanówmy się więc dwa razy, a może nawet i trzy, nim cokolwiek od kogoś weźmiemy. Czasami słowo "nie" może uratować nam życie. 


Red Cobweb


Witam wszystkich!

Tłumaczenie, przedstawienie, cokolwiek. 

Blog ten nie będzie o niczym konkretnym. Moje przemyślenia, trochę artykułów, a nawet i opowiadania. Czasem warto zaglądać, czasem nie. To pozostawię waszej ocenie.
Nazwa bloga wywodzi się od mojej miłości do pajęczaków. A konkretnie do jednego typu, jakim jest Marvelowy Spider-Man. To taka ciekawostka, nic ważnego.