1. Basen jednak nie relaksuje
Był to ostatni dzień szkoły. A w zasadzie przedostatni, bowiem jutro również trzeba było się stawić, jednak na zwykłe zakończenie roku szkolnego. A potem wolne, wakacje, podczas których młodzież spała do późna, a wieczorami chodziła na imprezy ze znajomymi. Jednak nie dla Petera Parkera. Był on zwykłym dzieciakiem, choć od sytuacji z Adrianem, nastolatek jeszcze bardziej poważnie traktował swoją pracę. Był Spider-Man'em, a co za tym idzie, on nigdy nie miał wakacji. Choćby jego zadanie opierało się tylko na zwracaniu staruszkom ich rowerów, musiał je wykonywać dobrze i do końca. Był za to odpowiedzialny, i, choć stało się to na powrót nudne i monotonne, nie mógł zaprzestać. Czuł, że to właśnie wtedy pojawiłoby się prawdziwe śmiertelne zagrożenie.
Ostatnia lekcja zawsze dłużyła się najbardziej, jednak teraz, w obliczu długiego, dwumiesięcznego weekendu, była ona nie do wytrzymania. A zwłaszcza ostatnie piętnaście minut. Uczniowie spoglądali niecierpliwie na zegar zawieszony nad drzwiami sali, a Peter nie był wyjątkiem. Nauczycielka, choć dość młoda, miała bowiem około trzydzieści lat, z natury należała do tych wrednych i nielubianych. W dodatku, o ironio, uczyła matematyki. I jak na złość wszystkim uczniom w klasie, nie zamierzała wypuścić ich ani minuty wcześniej, nawet jeżeli w tym momencie nic już nie robili. Cały materiał został przerobiony, więc nawet nie było co robić, a rozdawanie nastolatkom kart z sudoku miało ich tylko zająć tak, by kobieta miała spokój. Zapewne i ona nie chciała tu być, jednak czego się nie robi dla poczucia satysfakcji z niezadowolonych min młodszych osób.
I wreszcie to się stało. Błogosławiony dzwonek wydzwonił swój ostatni już rytm, zwalniając nastolatków z przykrego obowiązku nudzenia się w klasie. Wszyscy uczniowie gwałtownie poderwali się z ławek i niemal biegiem ruszyli do drzwi. Peter Parker w tym momencie nie różnił się od reszty, sam również pragnął uciec. Jednak on miał zupełnie inne plany na to południe. Skorzystał z wyjścia, które o tej porze było przez nikogo nieużywane. Robił on tak odkąd pamiętał. Brama, choć zamknięta, dla niego nie była przeszkodą w żadnym stopniu. Z łatwością i gracją pająka przeskoczył nad trzymetrowym żelaznym płotem odgradzającym go od wolności, i wreszcie odetchnął, zadowolony.
To południe miało być takie same jak inne. A przynajmniej według Petera. Przez ostatni miesiąc właśnie tak było, żaden dzień nie różnił się od siebie wiele. Jednak tym razem los postanowił dać mu trochę szczęścia. A może nieszczęścia? Kwestia widzenia. Wydarzyło się coś, co miało odgonić u chłopaka nudę, która ostatnio postanowiła zadomowić się prawie na stałe. W zasadzie zdążył nastać już wieczór, a Spider-Man planował wrócić do domu. Nie zdawał już żadnych raportów Happy'emu. Choć pracował on wciąż dla pana Starka, Peter zdał sobie sprawę, że było to bezsensowne. Prawie musiał zginąć, by dojść do tych wniosków. Siedział właśnie na dachu jednego z budynków, obserwując ludzi w dole. W lewej ręce trzymał swoją maskę, zaś w prawej miał kanapkę, którą postanowił przegryźć. W oddali nagle nie tyle zobaczył, co wyczuł wybuch, a dopiero potem mógł obserwować to wydarzenie. Nie minęła minuta, gdy Peter założył maskę z powrotem, zakrywając swoją twarz, a na wpół zjedzoną kanapkę odrzucił. Następnie zeskoczył z dachu, trzymając się sieci. Dość szybko znalazł się na miejscu wydarzenia, wreszcie lądując na ziemi, choć w miejscu, z którego niewiele osób mogło go zauważyć. A to, co zobaczył, zaskoczyło go nawet bardziej, niż informacja, że to ojciec Liz był tajemniczym metalowym ptakiem, który nielegalnie handlował bronią. W dodatku w połowie kosmiczną.
Na środku placu stał mężczyzna, ubrany w coś, co swoim wyglądem aż za bardzo przypominało szlafrok. Wokół niego zaś dosłownie spali ludzie, jednak tylko ci, którzy znaleźli się jakoś około dwa metry od niego. Reszta zaś biegała spanikowana, wyraźnie nie wiedząc dokąd uciec. Nawet gdyby Peter stał w centrum całego zamieszania, oni prawdopodobnie i tak by go nie zauważyli. Zaś co do wybuchu, Spider-Man nie wiedział co go spowodowało, widział jednak, że tylko z jednego okna wydobywał się ogień. Zamach? Zemsta? Jeszcze inne zdarzenie na "z"? Jego myśli jednak szybko się rozpierzchły, bowiem tajemniczy mężczyzna niespodziewanie się odezwał.
- Przekażcie waszemu Spider-Man'owi, że Mnich przybył! - krzyknął do ludzi, którzy jeszcze tam pozostali. Była to wyraźna prowokacja, więc Peter od razu zareagował. Nikt nie mógł tak panoszyć się po jego mieście i siać spustoszenie! Jednak, gdy tylko zrobił pierwszy krok, natychmiast ktoś mu przerwał wypowiedź. Zamiast "Sam możesz mu to powiedzieć", wyszło tylko "Sa", a zdanie zostało stłumione przez rękę, którą ktoś położył na ustach Parkera, odciągając go do tyłu.
Peter musiał przyznać, że naprawdę się przestraszył. Ręka ta zaciągnęła go nie tylko w zacienioną uliczkę, ale również przycisnęła do ściany. Nie miał on jak się ruszyć, choć nie zamierzał nawet nie próbować. Musiał przyjąć wyzwanie, które rzucił mu ten Mnich. No i gdzie nagle podział się jego pajęczy zmysł, który przecież miał go ostrzegać przed takimi rzeczami?!
- Nie bądź idiotą, Spidey. Zajebie cię. - odezwał się głos, którego nie rozpoznał, a wulgarne słowa natychmiast zaatakowały jego uszy. Parker skupił wzrok na twarzy, a w zasadzie masce przeciwnika. Również czerwona, niczym jego. Jednak zero błękitu, a tylko czerń, i, jak można się spodziewać, biała siatka na oczach.
Deadpool. Osoba, o której słyszało wiele, jak nie wszyscy. Wulgarny, brutalny i, niestety, nieśmiertelny. Żadna rana, żadna broń, nic nie było w stanie go powstrzymać. Zawsze osiągał to, co chciał, nieważne jakim kosztem. Bezwzględny i idealny na płatnego zabójcę, jednocześnie najgorszy przeciwnik. Jednak Peter się go nie bał. Nie w tym momencie. Nigdy nie szanował Deadpoola, uważał bowiem, że ten nie miał żadnych wartości. A teraz tylko mu przeszkadzał. Mnich mógł ich wszystkich zabić!
Martwy Basen*, najwyraźniej uznając, że Spider-Man będzie grzeczny, wreszcie wziął rękę z jego ust, które z resztą wciąż były zakryte przez maskę.
- Czy ty zwariowałeś?! On może ich zabić! - w głosie Petera zabrzmiały szczere pretensje i gniew, co sprawiło, że jego głos brzmiał jeszcze bardziej chłopięco niż zazwyczaj.
- Wiem co on może zrobić. Ścigam go od dawna. - odparł ten drugi, wyraźnie rozbawiony. No tak, Deadpool był również socjopatą, a to, że ciągle otaczała go śmierć, najwyraźniej mężczyźnie nie przeszkadzało.
- Przestań przeszkadzać.
Peter już chciał wyminąć Czerwonego, z nadzieją, że to zadziała. Z resztą dość złudną. Nikt chyba nie ustępował tak szybko, zwłaszcza zwykłemu dzieciakowi w super kostiumie, a tak pewnie widział go mężczyzna.
- Przestań pieprzyć i zostaw to dorosłym. Chuja tu zrobisz.
Basen chyba nie miał żadnych ograniczeń, ani w swoim słownictwie, ani w działaniach. Położył on dłoń na klatce piersiowej chłopaka, ponownie przyciskając Spider-Man'a do ściany, jednak on musiał działać. Tak więc bez zastanowienia wystrzelił sieć z dłoni, którą trafił prosto w oczy tego drugiego mężczyzny. Następnie wycelował do góry, uciekając Deadpoolowi, a gdy wylądował na ziemi, zaczął biec w kierunku całego zamieszania. Mnicha już nie było. Ani śladu po nim. Peter zaklął szpetnie, jednak od razu ruszył w kierunku płonącego budynku. Ogień zdążył się rozprzestrzenić na sąsiednie mieszkania, a w środku mogli być ludzie. Parker nie mógł ich przecież zostawić, a z Mnichem i tak nie miałby co zrobić. Przecież nie miał super węchu niczym jakiś Dog-Man.
- Jestem! - krzyknął, gdy tylko wskoczył do zagrożonego budynku. Nie mógł jednak stać w miejscu, bowiem pod nim podłoga niebezpiecznie zaskrzypiała. Szybko więc zrobił kilka kroków do przodu, a podłoże w miejscu, gdzie wcześniej stał, zawaliło się gwałtownie. - Cóż, przynajmniej to nie sufit, jak w tych wszystkich filmach. - skomentował, jak to miał w zwyczaju, ponownie ruszając do przodu. Nastolatek rozglądał się uważnie po płonącym mieszkaniu, jednak nigdzie nie widział ludzi. I nie słyszał, jednak mogli oni zemdleć od nawdychania się tego dymu, który z resztą i Petera dusił, jednak maska odrobinę pomagała.
Spider-Man musiał zrobić oględziny w zasadzie całego budynku, i nie miał wiele czasu. Z mieszkania, w którym rozpoczął się pożar, ostatecznie wyniósł dwie osoby, w sąsiednich zaś nie było nikogo. Na ostatnim piętrze był zamknięty pies, którego również wyniósł, a dwa piętra pod nim pięcioletnie dziecko. Na szczęście przyjechała straż miejska wraz z karetkami. Gdy Parker kończył, mocno już kręciło mu się w głowie i łapał spazmatycznie powietrze, jednak, gdy lekarze dawali mu maskę tlenową, nie podnosił tej własnej maski. Nie mógł sobie pozwolić na to, by ktoś, ktokolwiek, go rozpoznał, a dzięki pewnego radioaktywnemu pająkowi, czynnik regenerujący działał u niego dość dobrze. Jednak nawet po tym, gdy uratował kogo tylko się dało i siedząc w wejściu do tej ohydnej karetki, nie miał on spokoju. Niemal od razu, jak na zawołanie, przed nim wstawił się Deadpool.
- Niezła robota młody. Ja bym zrobił to trochę inaczej, więcej rozpierdalania, śmierci i oczywiście komentowania. Ale masz, kurwa, farta - powiedział do niego wesoło, tak jakby komentował mecz w telewizji. - Ale powiem ci coś. Nie mieszaj się w to, dzieciaku. Nieważne jak zajebiste są te twoje sztuczki, choć przyznam, że ta sieć wkurwiała, pakując się w to, zginiesz. - dodał jeszcze, nie brzmiąc w najmniejszym stopniu pocieszająco. Jednak Peter nie zamierzał ani rezygnować, ani się poddać.
- To moje miasto, Deadpool - odezwał się, wstając, by wydać się trochę poważniejszym. - To ja tu decyduję w co będę się mieszał. Dam sobie radę, za to ty się nie wtrącaj do mojej roboty. - to powiedziawszy, Spider-Man zarzucił sieć, ulatniając się czym prędzej od tego chorego gościa.
Powrót do domu nie zajął mu dużo czasu, i choć ciocia May już o wszystkim wiedziała, Peter wszedł tradycyjnie przez okno. We własnym pokoju z westchnieniem położył się na podłodze i zapragnął już nigdy z niej nie wstawać. Jego kostium był cały osmalony, tak jak i on sam, więc przydałby mu się prysznic, jednak musiał najpierw do kogoś zadzwonić.
- Hej, Ned, potrzebna mi twoja pomoc. - powiedział, gdy po trzech sygnałach w telefonie odezwał się głos jego przyjaciela.
- Mam do ciebie przyjechać?
- Przydałoby się. - Parker rozłączył się, dopiero wtedy ruszając do łazienki. Szybki, orzeźwiający prysznic, a chłopak czuł się jak nowo narodzony.
Ned zjawił się tak szybko, jak tylko mógł, czyli musiało minąć pół godziny czekania i nudzenia się. W zasadzie, nastolatek za ten czas grał w grę komputerową, komentując wszystko pod nosem.
- Co się stało? - zapytał jego przyjaciel, gdy tylko wparował do jego pokoju, lekko zadyszany.
- Potrzebuję, byś mi kogoś znalazł. Nazywa sam siebie Mnichem, ale nie wiem kto to. Na pewno jest niebezpieczny. - poinformował on, zwalniając przy tym miejsce przed jego komputerem. Ned znał się o wiele lepiej od Petera na tym wszystkim, choć oboje posiadali miano szkolnych nerdów i kujonów. Choć Spider-Man nienawidził tego typu określeń, nie mógł się nie zgodzić. Lubił się uczyć, zawsze miał wszystkie książki i odrobione lekcje, i choć zdarzało mu się spóźnić, i to nawet często, rzadko przegapiał zajęcia. Nie wagarował, jeżeli nie był do tego zmuszony.
W zasadzie, Peter był taki zawsze. Jednak kiedyś był zwykłym chłopakiem, bez żadnych mocy, jeden z gorszych na wuefie, aczkolwiek wciąż kujon. Aż do pewnego wydarzenia, gdy nastolatka ugryzł radioaktywny pająk. Od tamtego czasu nabrał mocy, a jego życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Na początku chłopakowi trudno było to wszystko znieść. Lepił się, w dosłownym tego słowa znaczeniu, niemal do wszystkiego. I musiało minąć trochę czasu, nim Peter zorientował się, jakie posiadał moce, a jeszcze więcej, by nad wszystkim zapanować. Uznał za niesprawiedliwe fakt, iż on potrafi o wiele więcej, zaś inni nawet o tym nie śnili, dlatego postanowił wykorzystać to w taki sposób, by nie tylko on był zadowolony. Zaczął pomagać ludziom. Nazwał siebie Spider-Man, choć wymyślenie nazwy nie zajęło mu jakoś mało czasu, i kilka dni po prostu był bezimiennym bohaterem. Później zwrócił się do niego sam Tony Stark - Iron Man. Potrzebował go, a przynajmniej tak się Peterowi wydawało. Okazało się jednak, że sam Parker był bezużyteczny, a mężczyzna chciał tylko Spider-Man'a. Musiał on dużo przejść, by stać się tym, kim był teraz. Upadek. Bycie zwykłym chłopakiem, znowu. Jednak nie umiał po prostu siedzieć bezczynnie i gapić się, jak inni niszczą jego dzielnicę, a wszystkie wydarzenia tylko go wzmocniły. Fizycznie, ale i psychicznie. Zdał on sobie sprawę, że nie może należeć do Avengers. Tak naprawdę nigdy nie był jednym z nich. Odmówił więc Starkowi, choć kiedyś to było marzeniem Petera. Wolał być zwykłym Spider-Man'em z sąsiedztwa, niż małym pajączkiem wśród innych. W ten sposób wciąż mógł być sobą.
- Nie ma tego wiele - przemyślenia Petera przerwał w końcu głos Neda, który odwrócił się na krześle w stronę chłopaka. - Są trzy artykuły o tym Mnichu. Reszta to jakieś definicje, mapy i jeden zwiastun filmu z dwunastego roku. Usunięty, tak swoją drogą.
- Wiadomo skąd wziął on swój pseudonim?
- Nie. Równie dobrze mógł od tych całych mnichów, co od jakiejś góry. Która leży... - tutaj jego przyjaciel zerknął w stronę komputera. - w Polsce.
- A te artykuły?
Ned jednak nie odpowiedział na to pytanie. Odsunął się tylko z krzesłem od urządzenia, by Peter mógł sam wszystko przeczytać. I tak też zrobił. Pierwszy był o tym, jak Mnich zaatakował Bronx. Tam pojawił się po raz pierwszy, ostrzegając wszystkich przed sobą. Zabił dość sporą liczbę osób, a następnie przepadł. Artykuł był sprzed roku.
- A więc nie jest on żadnym nowym złoczyńcą. - mruknął pod nosem, kierując te słowa tylko i wyłącznie do siebie.
Kolejny zaś mówił o ataku na Manhattan. Mnich się przemieszczał, jakby nie mógł usiedzieć w miejscu. W tym wspomniano o Mścicielach, którzy jakimś cudem nie chcieli pomóc w tej sprawie. Artykuł informował, co nie powinno dziwić Parkera, a jednak, że Deadpool postanowił zająć się tą sprawą zamiast Avengerów. Nikt mu za to nie płacił, choć przecież Basen był zwykłym najemnikiem. Czyżby ruszyło go sumienie?
Następny, trzeci i ostatni, mówił o napaści na Brooklyn. Był sprzed tygodnia, a więc nie tak dawno. Jednak każdy z tych artykułów opisywał nie taką napaść jak dzisiejszą. Za każdym razem Mnich miał wsparcie, atakował ludzi, i kpił sobie z bohaterów. Jego ludzie zawsze nosili maski, zaś on sam nie zasłaniał twarzy. Z artykułów tych nie dało się wywnioskować wiele, jednak miały jeszcze jedną cechę, co Peter już zauważył. Mnich usypiał ludzi, którzy przez niego zapadali w śpiączkę. Niektórzy się nawet nie budzili.
- Ned, wyszukaj mi coś jeszcze. Coś, co muszę koniecznie wiedzieć na temat Deadpoola...
*Dead Pool oznacza dosłownie Pula Śmierci, jednak pool to w języku angielskim również basen, zaś dead oznacza także martwy. Tak więc Deadpool może być Pulą śmierci i Martwym basenem.